Nasze zainteresowania
"Miałam 6 lat, gdy zaczęłam interesować się tańcem. Moja mama, kiedy była ze mną w ciąży, chodziła na zumbę do naszego osiedlowego klubu, potem oglądała programy taneczne, instruktaże, goniła na zajęcia... Załapałam od niej bakcyla- tańczyłam, tańczyłam... Do każdej muzyki. Lubiłam to.
Mamusia zapisała mnie na zajęcia z tańca współczesnego, kółko taneczne w szkole było ze mnie dumne. Według naszej nauczycielki byłam "perełką". Wygrywałam, odnosiłam sukcesy. W wieku 14 lat znalazłam się w gronie zwycięzców Ogólnopolskiej Młodzieżowej Olimpiady Tańca. Dostrzegłam ukradkiem otartą łzę wzruszenia mamy, gdy prezentowałam publiczności swój występ. Byłam z wygranej bardzo szczęśliwa i ogromnie byłam zadowolona z faktu, że moja mama cieszy się z mojego powodu.
W liceum również moje życie taneczne nie słabło. Po maturze ukończyłam kurs kosmetyczny i rozpoczęłam pracę. Po prostu życie.
Któregoś dnia podczas zabiegów kosmetycznych we własnej łazience dość mocno przecięłam sobie nogę. Pech chciał, że następnego dnia niechcący zraniłam też swoją klientkę. I kropla jej krwi wniknęła do mojej ranki, na nieszczęście.
Rana na mojej nodze z dnia na dzień zaczęła się powiększać. Zamiast się goić, ropiała. Lała się z niej krew, a ja umierałam z bólu i nie wiedziałam kompletnie, co mam zrobić. Zgłosiłam się więc na ostry dyżur. Lekarz postanowił zatrzymać mnie na oddziale, by zrobić potrzebne badania.
Następnego dnia dowiedziałam się, że do mojego organizmu wdało się zakażenie zagrażające życiu. Medycy pytali mnie, co ostatnio robiłam. Chcieli wiedzieć, skąd to zakażenie. No więc wyjaśniłam im zajście z ranami. Przebadano moją klientkę i okazało się, że to ona przekazała mi wirusa.
Jedynym dla mnie ratunkiem była amputacja nogi. A przecież po pracy nadal uwielbiałam tańczyć, więc była to dla mnie spora trauma.
Jak to, już nigdy nie postawię tanecznego kroku? To było nie do pomyślenia. I jeszcze proteza... Życie jest jednak najważniejsze, więc póki je można było ratować, zdecydowałam się to zrobić. 21 maja 2009 roku przyjechałam do szpitala. 26-tego nie miałam już nogi...
Straszne przeżycie. Ale miałam Boga, najwspanialszego człowieka pod słońcem- mojego męża (którego poznałam w salonie kosmetycznym) i... córeczkę pod sercem. Tak, gdybym nie podjęła decyzji o amputacji, pozbawiłabym życia i ją.
Milenka urodziła się miesiąc po mojej operacji. Najmilej wspominam z całego mojego dotychczasowego życia właśnie moment jej narodzin. Byliśmy z z Pawłem wniebowzieci.
Dziś mała ma 6 lat. I kontynuuje moją pasję, a ja ją bardzo wspieram. Jej ulubionym tańcem jest belgijski. Choć na zajęcia tańca chodzić nie mogę, czasami zatańczymy coś z córeczką w domu. Powoli, ale zatańczymy. Krok za kroczkiem.
Jestem na widowni za każdym razem, gdy Milenka występuje. Nieważne, że ludzie dziwnie patrzą się na protezę, gdy założę krótszą spódnicę czy spodnie. Najważniejsze jest Moje Słonko. Dla niej zrobię wszystko.
Nie mam żalu do Pana Boga o to, że nie tańczę często. On nie powiedział mi całkiem "stop"- pozwolił mi realizować pasję przez osobę córki. Bo gdy ona tańczy, ja również czuję się, jakbym prezentowała najpiękniejsze choreografie. Niech tańczy- na chwałę Boga!"
Paulina (wszelkie dane wymyśliła autorka opowiadania, Julia)
Do zobaczenia jutro!!!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz